czwartek, 27 kwietnia 2017

Wypadku i wpadek ciąg dalszy

Szilopies ewidentnie ma skłonności samobójcze. Ale po kolei.


Wyobraźcie sobie, że tym razem udało mi się trafić na gabinet robiący zdjęcia w jakości zdjęcia, a nie dzieła sztuki pięcioletniego Bobusia. Wprawdzie jak poszłam z Szilutem (pierwszy raz mogłam być z psem - serio, chyba pokocham tego weta) to moim oczom ukazał się sprzęt sugerujący przetrwanie wielu ciężkich lat i zaklęłam w duchu, ale nie! Sprzęt niech sobie wygląda jak pozostałości z radzieckiego czołgu, skoro zdjęcia miód-malina. Ba, pies był przytomny, technicy sprawni i kompetentni, zdjęcia w pół godziny i nikt, ale to NIKT nie zrobił "ojej, taki duży pies", a do tego lecznica, choć zajmująca nie najlepiej do tego przystosowane pomieszczenia, była wyjątkowo sensownie zorganizowana.  Och-ach <3



Cipenty, mimo bardzo niepokojących objawów, okazał się pieskiem niepołamanym, a jedynie stłuczonym. Doceńcie kunszt Pandy - zero obrzęków, zero śladów, a jej ofiara z trudem chodzi - ależ panie sędzio, ja nic nie zrobiłam!



Biedna Sheala, u weterynarza przeżywała ciężkie chwile, bo trzeba było ją dokładnie obmacać, a psiura z kolei zamiast od razu sygnalizować, że boli, to tylko coraz rozpaczliwiej patrzy mi w oczy. Moje słowo to jednak ciut za mało dla lekarza, który ma władować w psa ileś zastrzyków, więc się futrzak trochę nacierpiał. Przy okazji - nie wiem, kiedy byłam ostatnio tak zawstydzona, bo jestem głęboko przekonana, że na początku nikt nie uwierzył, że to nie ja zasadziłam suce kopa w dupę, tylko wjechał w nią drugi piesek.  Nie mam żalu, gdyby nie Panda też bym chyba nie wierzyła. Cóż, kilka serii zastrzyków i dzisiaj Szilutek zachowuje się niemal całkowicie normalnie, jedynie chroni nieco ogon i nie chce bawić się z Wilczastym Złem.



Żeby nie było za różowo, niestety RTG wykazało, że biodra Sheali wcale nie są tak ładne, jak zapewniał mnie inny weterynarz. Fantastycznie...



Poprosiłam o morfologię i biochemię - wyszło idealnie. No to super, pogratulowałam sobie w myślach, zapakowałam mojego pieska do bagażnika z miłym uczuciem, że jak się coś nie pierdyknie, to mamy jeszcze ładnych kilka miesięcy do następnej wizyty,  a co by się miało pierdyknąć?





 

Tja.

Jakoś w sobotę obcinałam suce pazury i kłaki wystające spomiędzy palców (te z wierzchu, nie od spodu). Pazury to koszmar, ale z kłakiem nigdy problemu nie było - tym razem był. Sheala szarpnęła łapą w momencie, kiedy odcinałam przytrzymywane pasmo, luźna skóra spomiędzy palców się naciągnęła i nożyczki - super ostre, fryzjerskie nożyczki - dość brzydko ją skaleczyły.  Oczywiście natychmiast poczułam się jak oprawca.  Zasięgnęłam szybkiej porady, odkaziłam, posmarowałam żelem przyspieszającym gojenie, chuchałam, dmuchałam, obserowałam, goiło się ślicznie. Do momentu, kiedy Szilutek popatrzył, pomyślał i na moich oczach capnął odstający kawałek skóry i pociągnął.



"Jak z niewielkiej rany zrobić wielką" - seminarium poprowadzi specjalista od samookaleczenia.



Od tamtej pory suka popyla w coraz zmyślniejszych opatrunkach i rana nawet się goi, nawet bardzo ładnie, nawet całkiem szybko, dopóki opatrunek nie weźmie i nie zniknie. Wtedy - cóż lepszego, niż rozdziamać na nowo? Niemniej jest postęp. Ale, ale, zapytacie, jakim cudem Szilopies, Cipenty, Pierdoła Stulecia zdejmuje opatrunki? Przy pomocy otwieracza do wszystkiego. Tak, zgadliście. Pandy.




[caption id="attachment_434" align="aligncenter" width="397"] No siema.[/caption]

Natomiast trzeba przyznać, że jest pewien aspekt życia, w którym Sziluszek nie jest ani trochę pierdołowaty - złodziejstwo. Sziluszek kradnie jedzenie, ale nie jak jakiś standardowy Fafik, że zwinie sobie zapomnianego kotleta ze stołu. O nie. Sziluszek wyciąga z pełnego zlewu miskę, w której było coś wartego uwagi, a należy zaznaczyć, że wyciągnięcie zębami miski pełnej wody, często gęsto ceramicznej, nie jest łatwe. A prawdziwą wirtuozerią jest nie uronienie z tej miski ani jednej kropelki - w każdym razie do momentu, kiedy miskę doniesie się do przedpokoju. Tam - chlu! Sziluszek kradnie torebki cukru i mąki. Zdejmuje garnki z kuchenki. Mało tego - założyliśmy bramkę w kuchni, żeby psita nie mogła wejść. Pfff, też mi problem, psita otwiera bramkę z haka.



Nie wiem, co tak rozwinęło jej wewnętrznego złodzieja, że z pieska, który zje zapomniane ciasto ze stołu, ewoluowała w wyspecjalizowanego poszukiwacza żarcia. Czekam, aż znajdę pod jej posłaniem komplet wytrychów.



A po co to wszystko piszę? Ano po to, żeby pochwalić się ostatnim wyczynem Sheali. Bo widzicie, mąż mój regularnie oddaje krew, osocze, płytki i co tam jeszcze się po krwiobiegu pałęta, a co za tym idzie, dość regularnie dostaje czekoladę. Ostatnio się wycwanili i dają większość gorzkich, które jakoś niespecjalnie cieszą się naszym zainteresowaniem. Więc wrócił ostatnio mąż mój do domu, spojrzał i zapłakał. Sheala - piesek, który potrafi zgubić się za krzakiem, moja życiowa melepeta, z którą można bawić się w ganianego wokół stołu jak w Tomie i Jerrym, sierotka, którą regularnie trzeba wyciągać, podnosić, pocieszać i kochać - ten właśnie piesek wyjął sobie z biurka tekturowe opakowanie z gorzkimi czekoladami, otworzył je, rozpakował wszystkie tabliczki (70%) i zjadł. Według doktora Googla - dawka spokojnie śmiertelna.



Późny wieczór. Ja poza domem. Mąż wypił piwo, ja prawka nie mam (i dziękujcie Opatrzności), żeby jechać do weta, trzeba by zaangażować osoby trzecie. Telefon do mnie, ja - nieświadoma tego, jakie stężenie teobrominy piesek sobie zafundował - proszę, żeby spróbował wywołać wymioty. Zadanie niełatwe, bo zapewniam, że jak Cipenty coś zje, to łatwo nie odda. Szczęściem w nieszczęściu, małżonek doczytał, przeraził się, zadzwonił ponownie, żeby powiedzieć mi, co myśli o moim pobycie poza domem w tak dramatycznej chwili ( Szila umiera, a ciebie nie ma! ), po czym wlał w psitę niemal butelkę wody utlenionej. Psita powiedziała - spoko. Czekolada zostaje. O nie, powiedział małżonek, po czym dołożył sody oczyszczonej. Psita nic już nie powiedziała, ale czekolady nie oddała. Mężczyzna mojego życia dołożył pieskowi jeszcze kapusty kiszonej. Piesek nic. Ale, ale... Minęła chwila, piesek beknął, po czym prosto na wyprane posłanie walnął stertę piany godną eksplodującej pralki. Za pianą poszła czekolada.



Ku naszej wielkiej uldze, następnego dnia pies był nówka sztuka, bawmy się, chodźmy gdzieś, nakarm mnie, siema Panda! Przyznam, że jestem trochę w kropce, bo zastanawiam się, kiedy ten szkodnik nauczy się otwierać lodówkę.




Szila mówi, że niczego nie żałuje.


 

środa, 12 kwietnia 2017

Sheala miała wypadek

Wypadek odbył się, niestety, z udziałem rozpędzonego pocisku o wadze dwudziestu pięciu kilogramów, który lecąc galopem z górki wyhamował jej w zadzie.


...


...


...




Panda. Ty jełopie.




Sheala zapiszczała - przypominam, że ten pies rzadko piszczy - odgoniła Pandę i przerażona truchtała to w stronę samochodu, to do nas, szukając wsparcia. Obmacana nie zasugerowała bólu, więc poszliśmy kawałek dalej, żeby zobaczyć, czy porusza się normalnie - nie licząc lekko podkulonego ogona, wszystko było w porządku, a ogon zwaliłam na ból po urazie. W drodze do domu dostała pozwolenie na siedzenie między moimi nogami, zamiast z Pandą w bagażniku, cieszyła mordę i wydawała się odprężona. W domu zajęliśmy się kleszczoplagą (ponad osiemdziesiąt pajęczaków) i nie zauważyliśmy niczego specjalnie niepokojącego.


Następnego dnia musiałam odbyć rano rundę po lekarzach i odstać swoje w szpitalnych kolejkach, więc po szybkim siku zobaczyłam się z dziewczynami dopiero po południu. Suka wciąż dziwnie nosiła ogon, unikała karesów Pandy, ale ponowne macanie nie ujawniło opuchlizny, Szilutek nadal nie zasugerował, że coś boli. No nic, może stłuczenie, w końcu jak mi czasem mój Artysta Zniszczenia przygrzmoci, to trzy dni chodzę zgięta w pół (zanim zapali się Wam lampka "przemoc w rodzinie" - małżonek mój należy do osób, które niosąc krzesło potrafią odwrócić się gwałtownie, żeby powiedzieć coś idącej za nim osobie i całkiem niezamierzenie skosić ją tym krzesłem). Zajęłam się swoimi sprawami, ale coraz bardziej niepokoił mnie sposób noszenia ogona i "smutne uszy". Kiedy B. wrócił do domu oba psy ucieszyły się jak zwykle. Histeryzujesz, rzekłam sobie i zajęłam się mierzeniem formy do szelek. Poprosiłam B. o pomoc, B. poprosił Shealę o siad, Sheala zrobiła stójkę. Nic takiego, suseł i stójka to jej ulubione ćwiczenia i dość często proponuje je nam w zamian za siadanie, zwłaszcza, jak ktoś ma smaczki. Dopiero później, kiedy przypomniałam sobie tę sytuację, zauważyłam, że suka w ogóle unika siadania. W końcu, z wrodzoną sobie subtelnością, to B. wziął się za macanie ogona, odgiął go, suka zawyła i uciekła. Aha. No to weterynarz.


Dziś rano z kolei do mojego zmartwienia doszedł kolejny powód, zmieniając je niemal w przerażenie - Sheala unika załatwiania się, a kiedy już musi-musi robi to w sposób bardzo nietypowy, nie odgina ogona (jeśli jest złamany, to może po prostu nie może?) i widać, że sprawia jej to dyskomfort.


Weterynarz.

I tu, moi drodzy, zaczyna się cyrk. Otóż miasto moje ukochane charakteryzuje się tym, że weterynarzy ma po trzech na rogu, przy czym dla większości mój owczarek to "taki duży pies!" (trzydzieści, krówa, kilo, już bez przesady, sama ją podnoszę, znoszę i wnoszę, jeśli muszę, a o ile dobrze widzę, nie macie na drzwiach ogłoszenia "przyjmujemy tylko miniaturki") i wszystko poza szczepieniem i odrobaczaniem wydaje się stanowić wyzwanie (hejt on: jesteś WETERYNARZEM, jeśli jeszcze tego nie odkryłeś, ta praca WYMAGA również wysiłku fizycznego, skoro to cię przerasta i nie chcesz leczyć niczego powyżej pięciu kilo, toś wielka cipa na nogach, a nie weterynarz! hejt off.). Nasuwa to pewne niepokojące podejrzenia w temacie dbania o swoje zwierzęta tych tabunów przewalających się po chodnikach z haszczakami i blabladorami i ttb wielkości bawołu - bo w temacie opieki nad zapłotowymi onkami nie mam wielkich złudzeń. Czy mam rozumieć, że są doskonale zdrowe (biorąc pod uwagę zaobserwowane guzy, kulawizny i inne cuda, raczej nie), czy że weterynarze doznają szoku poznawczego pięć razy dziennie przy co drugim pacjencie? Normalnie Marceli Szpak dziwi się światu.




 

Ale, jak już odbębnisz rozmówki o gigantyzmie swojego psa, to czeka cię kolejny problem. RTG. Oferuje je co drugi gabinet, przy czym nie znalazłam jeszcze takiego, który robiłby je w jakości będącej faktycznie podstawą do diagnozy, a nie wróżenia z fusów. A jeszcze byłoby sympatycznie, gdyby nie rąbał w psa pełnej narkozy z zapasem, bo się bestia zerwie i pożre. A na koniec byłoby PRZESYMPATYCZNIE, gdybym to zdjęcie dostała do łapy, a nie tylko usłyszała "brak zmian patologicznych". Bo wiecie. Ja tak jakby za to zdjęcie zapłaciłam, pani negocjowalnego afektu twoja mać.


Martwię się. Boję się, że uszkodzenie nie jest w samym ogonie, tylko gdzieś w odcinku lędźwiowym kręgosłupa, albo w miednicy. Albo i tu, i tu. Że znów zobaczę zdjęcie wykonane chyba kartoflem, z którego może i da się odczytać złamanie/przetrącenie/nie mam pojęcia co ogona, ale nie pokaże zmian w kręgosłupie, które mogą wyjść później. Boję się, że gabinet, który mi polecono i do którego zamierzam iść wywoła u mnie opad rączek - dzwoniłam, umówiłam się, pytałam o jakość sprzętu, niby wszystko cacy, ale przez telefon można powiedzieć wszystko.


Mam wielką nadzieję, że okażę się po prostu wielką histeryczką, pies dostanie serię zastrzyków przeciwbólowych i przeciwzapalnych i na tym się cała przygodna skończy.


Oby.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

O wolności

Nie o tej psiej - są mądrzejsi ode mnie, którzy wykłócają się na ile to pies ma prawo do własnego zdania i wciąż nie doszli do żadnych ogólnych wniosków. O naszej, ludzkiej, o takim prostym prawie do wyboru i nie tłumaczeniu się z niego na każdym kroku.


Cóż, mam ostatnio aż nadmiar czasu na myślenie, a tak się szczęśliwie składa, że moje internetowe znajomości skupiają się na garstce bardzo fajnych, twardo stąpających po ziemi ludzi. I jak sobie z nimi pogadam, to myślę. Czasem myślimy inaczej. Czasem nawet myślę, że myślałam źle. No i z całego tego myślenia powstała ta notka.




[caption id="attachment_60" align="aligncenter" width="409"]WP_20160709_11_12_23_Pro Biedny, ostrzyżony owczarek w śmiercionośnych norwegach i skrajnym stresie. Tak właśnie.[/caption]

Lubimy wiedzieć lepiej i lubimy mieć rację. Ja też to lubię, czasem aż do przesady, bo kto normalny wdaje się jeszcze w dyskusje z ludźmi ratującymi najchorsze i najbiedniejsze pieski bez łap, oczu, kompletu narządów i z dysplazją której łaciński alfabet nie podołał (w końcu kochają BARDZIEJ)? Ano właśnie. Detoks fejsbukowy i ograniczenie internetowe, które sobie narzuciłam, okazały się fantastycznym pomysłem. Nie o to chodzi, że to wszystko jest złe, absolutnie nie, dużo nauczyłam się od ludzi, których poznałam na FB czy blogosferze. Czasem nawet gównoburze są pouczające, ale miło jest odciąć się od tego, zająć swoim życiem i swoimi psami. Odpuścić. Ale nawet teraz docierają do mnie echa niektórych sztormów internetowych i choć tematy są różne, od strzyżenia począwszy, poprzez jedyny słuszny sposób żywienia, aż na postulacie, by nie fundować sobie psa, jeśli ci się pieniądze nie przelewają oknami skończywszy, to tak naprawdę podstawowe założenie jest takie samo.


JA WIEM LEPIEJ. MOJA I TYLKO MOJA OPINIA JEST TĄ SŁUSZNĄ. FRAJERZE.


I teraz ja i moi poplecznicy rozjedziemy cię na płasko.


Nie mam teraz na myśli sytuacji ewidentnie godzących w dobrostan zwierzęcia. Dobrze jest reagować, kiedy dzieje się źle, dobrze jest mówić, tłumaczyć, przedstawiać swoje zdanie - niekoniecznie musi być najsłuszniejsze, ale przynajmniej poszerza komuś pole wyboru, albo daje podstawę do wyrobienia sobie własnej opinii. Ale dobrze jest też pozwolić ludziom być innymi, niż my. Podejmować inne decyzje. Nie muszą się nam wcale podobać.


IMG_6576


Prosty przykład - piesek otyły to źle. Piesek zagłodzony, to źle. Ale pomiędzy tymi dwoma skrajnymi stanami jest całe spektrum, w którym każdy ma prawo sam się rozeznać i zdecydować, gdzie leży jego i jego psa optimum. Podobają ci się psy wyżyłowane jak kulturyści - fantastycznie, jeśli masz odpowiednie zaplecze, to dąż do tego i bawcie się razem jak najlepiej! Nie podobają Ci się takie? W porządku, nikt was nie zmusza, nawet jeśli masz TTB... Aaa, czekaj. Stop. Zagalopowałam się. Nie kochasz swojego psa. Katujesz go. Albo przeciwnie, nie rozwijasz jego naturalnych predyspozycji. Jak możesz. Jak śmiesz. Mi się podoba, ja uważam, a moja racja jest racją jedyną.


Masz psa rasy jakiejś. Robisz z nim coś i bawicie się świetnie, widzisz jak twój pies rozkwita, wasza więź jest bardziej lukrowana niż w latynoskiej telenoweli i w ogóle jest bosko. A Iksiński ma psa rasy takiej samej i wcale nie zamierza robić z nim tego, co ty. Cholera jasna, on wcale, ale to wcale nie zamierza! No to bach, koleżanki i koledzy, zbierzmy krucjatę i odbijmy Jerozolimę z pogańskich rąk! Niszczą rasę! Po co ktoś wziął psa, który odpowiada mu życiowo, skoro nie zamierza wykorzystać go w sporcie/dogoterapii/czymś, co akurat jest do tej rasy przypisane? Zapewniasz psu fajne aktywne życie? Buhahaha, jak śmiesz! Ta rasa zmęczy się intelektualnie tylko robiąc ten właśnie sport na wysokim poziomie! A tamta bez pasienia UMRZE. A insza musi, inaczej się udusi, a co musi, to już sobie wstawcie dowolnie, zależnie od rasy, która wam najbardziej w duszy gra. Spotkałam się nawet z opinią, że pies wystawowy schnie bez wystaw, także mało co mnie chyba zdziwi. I znów: pies, przekręcony na pracę, to źle. Pies znudzony, sfrustrowany, to źle. Ale są psy, które owszem, mogą, ale nie muszą więcej. Ten sam "użytek" może być tytanem pracy w jednych rękach i fajnym, owszem, aktywnym i dość wymagającym, ale bez przesady psem w drugich. I wyobraźcie sobie, że w żadnych nie dzieje mu się krzywda. Są popędy, które zaspokoić trzeba i o nich należy myśleć w kategoriach dobrostanu, ale zapewniam, że ŻADEN pies nie wzdycha do karier sportowych/wystawowych innych psów w internecie. I naprawdę, ale to naprawdę nie jest niczyją sprawą, czy Iksiński wziął Waszą-Ukochaną-Rasę, bo lubi psy ostrzejsze/bardziej dynamiczne/ red merle, o ile zdaje sobie sprawę z wymagań tej rasy. A to jak je zaspokaja, to już wyłącznie jego broszka.


Żarcie. No wiecie, BARF SZMATY! Opcjonalnie karma za miliony monet z bio-eko składników, takich jak suszone łzy dziewic i krew waszych wrogów. A jak nie wiecie, to właśnie się dowiedzieliście. Pies do kwadratu popełnił kiedyś notkę na ten temat, więc powielać nie będę, ale na wszystko co dobre, ludzie! Ochłońcie. Pies ma się dobrze, wygląda dobrze, właściciel się stara i nie rzuca mu starej podeszwy, bo "to tylko pies". Ile z nas je tak super-duper-kaczykuper idealnie? Oczywiście abstrahując od tego, że co chwila mamy nowe optymalne diety, odkrycia i bilanse, bo to inna kwestia.


IMG_6599


Tak miło ogląda się ciemne masy z piedestału jaśnie oświeconych. Bo wiecie MY siedzimy w rasie/sporcie/czymkolwiek. Ale ONI - och cudzie mitycznych onych, którzy pozwalają nam zacieśnić społeczne więzy, łącząc się przeciw wspólnemu wrogowi! - oni nie, cieniasy. Wyśmiejmy ich, wypunktujmy głupotę i dopiero potem radźmy z naszych wyżyn. Zapytałam ostatnio o mniej ofutrzone szkoty, wrzucając jako zdjęcie poglądowe pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, pech straszliwy chciał, że był to pies, który grał Lassie, którego to filmu nie obejrzałam ani razu, więc nie wiedziałam. O jeżu z boru, co się rozpętało. Kilka osób, na stronie, w wiadomości prywatnej podpowiedziało mi, gdzie psy w podobnym typie można znaleźć, uzupełniło moją wiedzę o kilka historycznych ciekawostek i ogólnie pomogło. Reszta - znacząco większa reszta- radośnie i z zapałem, podjęła się analizy moich fanaberii, wydatków, charakteru, drogi, którą przejechałam po szczeniaka, oczekiwań i intelektu. Oczywiście, gdyby ktoś nie wiedział, jestem głupia, skąpa, planuje psa z pseudohodowli w bloku obok, będę karmić go suchym chlebem w co trzecią środe miesiąca i ogólnie nie warto ze mną rozmawiać. Aha. Wtedy się zirytowałam, teraz myślę, że to śmieszne, ale postawcie się na miejscu Nowaka, który coś sobie wymyślił, wie już, że rasowy piesek to nie piesek, który rasowo tylko wygląda i ogólnie usiłuje wgryźć się w temat. No, a potem łapmy się kolektywnie za głowę, że Nowak odwrócił się dupą i poszedł po pieska za trzysta, a my chcieliśmy tylko mu pomóc. Yhy.


Znajdźmy w sobie trochę szacunku dla cudzych wyborów. Nikt z nas nie ma monopolu na rację. Skoro spełniasz się robiąc ze swoim psem to coś, co robisz, to rób to dalej i ciesz się tym do serdecznego wyrzygania, ale pozwól innym robić inaczej. I ty i oni macie prawo.