sobota, 20 stycznia 2018

(Nie)Wymarzona

Panda. Mój ukochany szczeniaczek, mój wrzód na dupie, pies, który potrafi wbić mnie w niesamowitą dumę, a sekundę później sprawić, że łkam w łazience i rozważam przeprowadzkę. Na pustynię. Boże, Boże, co ja zrobiłam.

Ale jak to, zakrzykniecie, ten pies z hodowli, wymarzony, wyczekany, ma jakieś problemy?! Ano ma. Co ciekawe, choć nie wystrzegłam się błędów, uważam, że wiele pandowych odpałów wynika z jej struktury emocjonalnej, nie ze sposobu prowadzenia.


W zasadzie wszelkie niedogodności życia z Pandą można sprowadzić do jednego słowa - emocje. Nie, przepraszam. EMOCJE.

Zdecydowanie tym emocjom nie pomógł fakt, że chwilę po wzięciu szczeniaka musieliśmy się rodzinnie mierzyć z istną plagą klęsk różnorakich, która sprawiła, że początek roku 2017 przywitałam w stanie cokolwiek żałosnym. Moje samopoczucie odbiło się nawet na Sheali, a co dopiero mówić o poznającym świat smarku. Mogłam sobie piszczeć i ciumkać do woli, w zasadzie wszystko, co poznała w okresie mojego psychicznego rozbicia, do dnia dzisiejszego spotyka się, w najlepszym razie, z głęboką niechęcią. Naprawdę się starałam, ale najwyraźniej, szczenię skojarzyło kłamliwy entuzjazm pańci zupełnie inaczej, niż pańcia sobie życzyła - no i klops.

Panda z natury jest pieskiem bardzo emocjonalnym, by nie rzec, histerycznym. Do tego uważa, że zawsze spoko podrzeć ryja; już jako małe szczenię awanturowała się wniebogłosy w obliczu każdego napotkanego problemu. Schody? Drzyj się ile sił w płucach, to nic, że są raptem dwa, a obok jest górka ziemi, po której spokojnie możesz zejść. Pada deszcz? Jest jedno wyjście z tej sytuacji - kruszący szkliwo skowyt. Uderzyłaś się w łapkę wchodząc do klatki? No, to już śmierć puka do drzwi, przywitaj ją jazgotem, może ucieknie.


Obecnie głównym problem Pandy jest jej stosunek do psów i jakaś absurdalna lękliwość dająca o sobie znać w momentach, do których zupełnie nie umiem znaleźć klucza. Boi się na przykład kawałka chodnika między pizzerią a weterynarzem do którego nie chodzimy, więc nie ma prawa go z niczym kojarzyć. O ile z psami robimy duże postępy i mogę nawet zabrać wilczastego wariata na seminarium i zostawić na siad w grupie (ale biada psu, który zerwie i podejdzie ), o tyle te dwadzieścia metrów udało mi się przepracować na tyle, że pies idzie wydygany przy mnie zamiast miotać się jak małpa na sznurku.

Kłopotliwą sprawą jest też wspomniana wokalizacja, niezmiennie związana z całkowitym brakiem systemu chłodzenia mózgu. Pocieszam się tym, że to jeszcze gówniara i choć teraz wcale nie jest cacuchnie, to wcześniej było tragicznie, a z każdą cieczką wydaje się przybywać szarych komórek między rudymi uszami. Ponadto żelazna konsekwencja i anielska cierpliwość przynoszą zauważalne efekty, ale niech raz ktoś popuści - Pandzioszek zapamięta i wykorzysta.

Uczciwie przyznam, że trudno mi czasami przestawić się z codziennego trybu „Sheala” na tryb bojowy „Panda”. Z tym psem nic nie jest „po prostu”. Nawet zakładanie obroży trzeba obwarować komendami i egzekwować je, choćby nie wiem co. Pozytywne szkolenie mogłam sobie wsadzić. Przykładowo, jeśli nie zapanuję nad sobą i przy „ej” nachylę się nad Shealą, mam spore szanse, że ją zgaszę, zniechęcę i będę miała smutnego pieska. Nachylenie się nad Pandą, presja ciałem i ryknięcie „ej” stawiało mnie w obliczu rozluźnionego, uśmiechniętego psa, który pytał „no co?”. Piekielna kombinatorka po jednym spacerze załapała, że nagradzam ciszę, w związku z czym zdarzało się jej rozszczekać na nicość i patrzeć, czy wyskakuję z parówek. Mówiąc krótko, jeśli chciałam czegoś Pandzie zabronić, musiałam zagrozić jej śmiercią lub kalectwem i sprawić, żeby uwierzyła.


Kocham strasznie tego dekla i aż trudno mi uwierzyć, że jesteśmy razem niecałe półtora roku. Tyle się wydarzyło - również w życiu pozapsim - tyle zdążyłam zepsuć i naprawić, tak bardzo zmieniło się moje podejście do szkolenia, że dziwię się czasem, że mój czarnoszary piesek ma raptem siedemnaście miesięcy a nie dziesięć lat.Sprawy nie ułatwia fakt, że mam z moją szaloną suką wiele wspólnego w kwestii konstrukcji psychicznej. Ogólnie można powiedzieć, że gdybym była psem, to pewnie byłabym Pandą – nie najlepiej, prawda? Cóż, podobno najwięcej uczymy się na tym, co dla nas trudne, więc kto wie, może jeszcze zostanę mistrzem zen.

14 komentarzy:

  1. Pierwsza sprawa: jest wpis! Yes, yes, yes! Fani szaleją!

    Druga sprawa, chciałabym napisać, że demonizujesz tę biedną owczarkę, ale przypuszczam, że wcale tak nie jest, a Panda faktycznie ma pewne problemy z chłodzeniem obszaru między uszami. Ale nic to! Dacie radę, bo kto jak nie Wy?

    Śmieszna sprawa, bo ja ostatnio doszłam do wniosku, że gdybym była psem, to byłabym takim śmiesznym synusiem jak to moje czekoladowe. Aż się chce zakrzyknąć OESUSMARIO, CÓŻEŚMY TYM BIEDNYM PSOM ZROBIŁY?!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo, że Ginny jest ze mną już ponad 7 lat, to nadal bywają chwile, kiedy żywię wobec niej zupełnie skrajne uczucia... Nauczyłam się nie zamartwiać tym zbytnio, bo w końcu nikt nie jest do końca idealny, a do tego mam świadomość jakie były początki naszej relacji i wiem, że i tak odwaliłyśmy już kawał dobrej roboty. I żółwik, mój pies też wymusza nagrody robiąc coś, czego robić nie może, bo jak przestanie to będzie pochwała. Tylko skuteczna zjebka przynosi oczekiwany efekt, ale mimo upływu tak długiego czasu i tak mam momentami opory, bo jak można do takiego małego puchatka tak brzydko mówić przy ludziach? Podobnie jak Ty dostrzegam też pewne podobieństwa w postrzeganiu świata przeze mnie i mojego psa, przez co już dawno doszłam do wniosku, że tak naprawdę, kiedy rozwiązuję jakiś problem, to pracuję nad nami obiema jednocześnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. łączę się z Tobą w bólu!
    mam to samo ze swoim dzikusem, wyczekany, wymarzony, z hodowli, staroniemiecki, z linii użytkowej.
    ile się naczytałam o szkoleniu pozytywnym, o tym jakie psy potrafią być wrażliwe, że jak z jajkiem trzeba się obchodzić żeby się nie zraził do czegoś itd. myślałam że wiem wszystko i to będzie pies idealny. teraz okazuje się że mogę sobie te metody wsadzić :D on się nie zraża do niczego, wyrżnie łbem o stół próbując podskoczyć, otrzepie się i udaje że nic się nie stało. no i darcie mordy... w naszym wypadku głównie inne psy, panowie żule oraz samochody, jeśli któryś ośmieli się zbyt szybko przejechać obok. a moje korekty powodują tylko przejście ze szczekania do bliżej niezidentyfikowanych odgłosów w stylu jęczenia, chrumkania i stękania :D tak przy nim zgrzytam zębami, że niedługo będę musiała zainwestować w dentystę
    a ma dopiero 5 miesięcy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ah te psie charakterki. Kto wie, co siedzi w tych małych główkach :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Chciałam napisać coś konstruktywnego, podnieść na duchu i wesprzeć, a jedyne co mi przychodzi do głowy to stwierdzenie: to jest owczar, tego nie ogarniesz :D
    Ale cierpliwa i konsekwentna praca popłaca i wyjdziecie na prostą. Uwielbiam czytać takie posty, zwłaszcza, że marzy mi się wilczasty zbój. Choć jestem ciut zdziwiona, że ona aż tak japi, ale fakt, że ONki są bardzo emocjonalne i lubią wokalizować.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten okres szczenięcy z tym ciumkaniem i piszczeniem to ja pamiętam trochę inaczej >___>

    OdpowiedzUsuń
  7. Ech, opis Pandy brzmi trochę jak opis Jima. Mój pies również ma problem z panowaniem nad emocjami i nadmierną wokalizacją. Szczek w jego przypadku jest całkiem znośny, natomiast komunikuje się on poprzez upierdliwy pisk i przezwisko "beksa" nosi już dobre 10 lat. 9 lat pracy nad jęczeniem i kontrolowaniem się, postępy są, ale pogodziłam się z myślą, że tego nie wyplenimy. Jakkolwiek to nie zabrzmi - brawo za przyznanie, że problemy mogą wynikać ze struktury emocjonalnej. Mnie zaakceptowanie, że nie wszystkie psie odpadły wynikają z mojego "zaniedbania" zajęło długie lata...

    I też tak sobie czasami myślę, że gdybym była psem, to wcale nie różniłabym się bardzo od tego mojego zwierzęcia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dręczy mnie pytanie, do kogo podobny jest mój słodki Czilutek w takim razie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie masz pojęcia, jak takie komentarze podnoszą mnie na duchu. <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Jakbym czytała o Pandzie. U niej okres największej głupoty przypadł jakoś na piąty miesiąc właśnie - myślałam, że się zabiję. Korekty olewała, mózg dymił uszami, wrzaski słyszały okoliczne wsie... Brrr. Na szczęście dorastanie wywołało kiełkowanie mózgu, czego i Wam życzę!

    OdpowiedzUsuń
  11. Pandzioł jest podobno najbardziej rozdarty i rozhisteryzowany ze swojego miotu. Cóż.
    Bier wilczastego! Mimo wszystko są wspaniałe <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Chyba pogodziłam się już z tym, że wokalnego psa nie zmienię w milczka - a szkoda. Jedyne, o czym marzę, to żeby nie darła mordy jak pojebion, bo mam ochotę skrócić jej męki :P

    OdpowiedzUsuń
  13. A próbowałaś może tropienia? Nie jest to może dobry sport na wyciszenie wmocji, ale zdecydowanie zwiększa u psa pewność siebie i zmniejsza lękliwość ;)
    pozdrawiamy!
    http://podopieczni.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  14. Cudnie się czyta. Uczta duchowa.

    OdpowiedzUsuń