wtorek, 28 lutego 2017

Pandziołek–Matołek, czyli szczeniaczek ma już pół roku

Szczeniaczek powoli przestaje być szczeniaczkiem, pożarł już większość własnych mleczaków, wyżynają mu się brakujące ząbki, po puszku nie został nawet ślad, a na jego miejsce wyrasta futrzana kryza. Powoli, powoli zaczyna też kiełkować mózg, co najbardziej mnie cieszy, bo życie z reaktywnym jełopkiem bywa frustrujące.



Wydaje mi się – choć może chwalę dzień przed zachodem słońca i po kliknięciu opublikuj spotka mnie prawdziwe oberwanie chmury – że czas na małe podsumowanie.

Wrzaski vol.2

Niestety, czas pogodzić się z tym, że Panda jest psem wokalnym. Nie myślcie sobie, że westchnęłam i złożyłam broń, o nie, bo NIENAWIDZĘ dźwięków wydawanych bez potrzeby (poważnie, kocham ciszę, nigdy nie włączam niczego, żeby grało “w tle” – włączam, jak chcę posłuchać/obejrzeć, a tak z trudem znoszę serial oglądany przez męża w drugim pokoju, bo to dla mnie zwyczajny hałas). Pandzik ziewa jak kociak, to “mmmmiaaaU” jest nieprawdopodobnie urocze, niestety szczek gestapowskiej suki już specjalnie uroczy nie jest. Powoli i żmudnie uczymy nieużytka, że darcie mordy nie zyska jej aprobaty pańciostwa i choć wciąż jest psem raczej głośnym i wywołującym we mnie okresową chęć mordu, to jednak w porównaniu do wcześniejszego jazgotu jest o niebo lepiej. Pewnie nigdy nie osiągniemy poziomu Sheali, czyli psa, którego wszelkie piski i szczeki sa umotywowane i podrywają nas z kanapy jak najlepszy alarm – jeśli S. ostrzega, to znaczy, że jest powód.

Sheala

Po kilku początkowych spięciach, z których pierwsze skończyło się u weterynarza i zafundowało puchatej kulce gustowny kołnierz, obie panny były raczej izolowane i spędzały wspólny czas pod baczną obserwacją i z częstymi EJami z mojej strony. Sheala to słodki, łagodny pies, ale ma swoje granice, których zębata pirania nie zamierzała wcale respektować. Niestety, dysproporcja pomiędzy dorosłym owczarem, a dwumiesięcznym owczareczkiem jest duża i zwykłe odepchnięcie skończyło się skaleczeniem, które przez następny dzień maleństwo uparcie i z imponującym skutkiem osobiście rozdziobało. Pierwsze tygodnie nie były łatwe i wymagały od nas wiele wzmożonej uwagi, ale powoli udało się pannom dogadać i obecnie mamy codziennie serwowane ślimaczenie sobie nawzajem ryjów, uszu, łap, skubanie sobie nawzajem kryz, tulenie, międlenie, zabawy i ogólną słodkość na poziomie, który sprawia, że nutella z nutellą i dodatkiem nutelli jest w sumie daniem wytrawnym. Dziewczyny fantastycznie się bawią, choć w typowo owczarkowy sposób, który przeraża przechodniów i niepokoi inne psy. Nadal jest i myślę, że pozostanie kilka punktów zapalnych, przy czym należy zaznaczyć, że to Pandzioch usiłuje kraść Sheali jej dobra i to nad maleństwem głównie odbywa sie nadzór.
Niestety miłość do Sheali ani na jotę nie przekłada się na relacje z innymi psami, przez co ten kawałek naszego wspólnego życia wymaga ode mnie nieustannej, ciężkiej pracy.

Więcej błędów niż w Windowsie :D - rzekła moja siostra

Czystość

Trudny temat. Zasadniczo jełopek prosi o wyjście, choć nadal jej pęcherz nie ma satysfakcjonującej wytrzymałości i trzeba ją odcedzać po wszelkich intensywnych emocjach. Ku mojej wielkiej radości, nie robi z fizjologii spotkania dyplomatów zwaśnionych mocarstw i załatwia swoje sprawy na pierwszym trawniczku pod blokiem – S. potrafi nie sikać półtora dnia, bo nie wiem, dzisiejsza ikebana z trawy nie satysfakcjonuje jej wyrafinowanego gustu, czy coś. Natomiast Panda jest mniej czytelna i wczoraj chociażby napotkaliśmy wielką niespodziankę na podłodze – pierwszą od kilkunastu tygodni, no ale jednak. Po fakcie byłam w stanie zinterpretowac jej wczesniejsze zachowanie, jako prośbę o wyjście, ale przed za żadne skarby świata nie wpadłabym na to, że kradnięcie mi włóczki z radosnym kwikiem ma jakiś inny, niż zabawowy podtekst.

Skaczemy!

Młoda nie odkryła jeszcze przeskakiwania przeszkód, ale skakać, wskakiwać i zeskakiwać kocha, wielbi i ubóstwia. Nie myślcie sobie, że ją do tego zachęcam, ba, staram się ukrócić za długie przebywanie w powietrzu, ale przyznam, że jest to dla mnie spory problem. Nie chcę obrzydzać jej skakania, z drugiej strony wolałabym, żeby jej stawy pozostały w dobrym stanie jak najdłużej. Pewne rzeczy dało się opanować po prostu obniżając emocje (wyskakiwanie na wysokość twarzy przy powitaniu, skakanie pod sufit, bo poszłam po żarcie), pewnych nie umiem nawet ruszyć – choćby tego, że szczęśliwy Pandziołek robi piruety w powietrzu (robiła je już jako maluszek, ale wtedy to było dosłownie pół sekundy nad ziemią, teraz – wstyd mówić), albo coś w rodzaju caprioli. 
 

Straty

Ha, czekaliście na to, co? Wbrew pozorom, jakiś strasznych strat nie ma, choć młoda to tajfun zapakowany w wilczaste futerko. Po prostu – większość swoich dziecięcych dni spędzała albo konstruktywnie poza klateczką, albo ze ścisłą kontrolą rodzicielską, albo w kennelu. Jednak udało jej się przegryźć kabel od lampki, jeden puzzel i zmusić nas do zutylizowania kanapy. Do strat zaliczam też dywan z dużego pokoju, który wywołuje w Pandzie nieprzepartą potrzebę sikania. Zamierzamy oddać go do prania (moje pranie chyba jest za słabe) i zobaczyć, co się wtedy stanie, bo póki co, każda próba położenia go na podłodze wywołuje u małej natychmiastowe nietrzymanie moczu i Panda w ciagu pięciu minut potrafi wyprodukować na nim trzy wielkie kałuże. Chodnik z przedpokoju i dywanik sypialniany maja się doskonale.
No i żeby nie zostawiań Was tak z niczym – kilka dni temu zaledwie Pandziołek zeżarł złoty kolczyk, który dostałam od męża na pierwszą rocznicę ślubu. W zasadzie nie tyle zeżarła, co zamieniła w małą, zgrabna złotą kuleczkę, wyjmując uprzednio cztery diamenciki. Źle się wczoraj czułam i położyłam się na chwilę przed przyjściem gości, Panda, tulaśny diaboł, przyszedł mi potowarzyszyć, po czym zaczął coś międlić w dziobie. Jako, że smarkata kocha brać mikroskopijne rzeczy do ryja i obracać je maniakalnie, myślałam, że znalazła jakiś kamyczek czy inny drobiazg, który mógł zostać przywleczony na butach. Cóż, okazało się, że kiedy się kładłam, spadł mi kolczyk – wcale nie taki mikroskopijny, ale widać złoto cieszy się specjalnymi prawami. Uwierzcie mi, musiałam odłożyć szarą cholerę do klatki i wygłosić monolog, który zawstydziłby szewca, marynarza i woźnicę razem wziętych, a moją drogą matkę chyba wpędził do grobu – z cała pewnością nie uczyła mnie takich słów.

Taki poważny owczarek.


Niewątpliwie codzienność z Pandą to ciekawe doświadczenie, prawdziwy emocjonalny rollercoaster, choć nie jest tak trudna, jak się obawiałam. Myślę, że teraz mogę już powiedzieć, że w zasadzie Panda nie różni się aż tak bardzo od Sheali. Prezentują te same zachowania, tylko skala jest inna – użytek jest po prostu “bardziej”. Co ciekawe, pracuje wprawdzie też bardziej, ale to sama dotyczy dni lenia – smarkata śpi jak kamień, a jej jedyna aktywność umysłowa ogranicza się wtedy do szukania najmiększej poduszki do zwinięcia z kanapy. Żeby było zabawniej, trudniej jej wytłumaczyć różne rzeczy, niż Szilopsu, przypuszczam, że w dużej mierze wynika to z emocjonalnej łepetyny, jeszcze nieoszałamiających okresów skupienia i mniejszego zaplecza “już umiem” na którym mogłaby budować.

Wciąż ukochana Szilusia wita się z małżeńskiego łoża pańciostwa. Jej wolno.

 Niedługo będę miała w domu innego szczeniaczka – na szczęście nie mojego, bo choć puchate kulki są urocze, to wolę je u kogoś #teamdorosłepsy – więc będe mogła porównać kilka rzeczy (a ponieważ nie będę w żaden sposób odpowiedzialna za ten kłębek potencjalnych problemów, to będe mogła cieszyć się niezobowiązującym kizianiem).