niedziela, 8 maja 2016

Patyczek

Znacie te sytuacje, kiedy wszyscy Wam tłumaczyli czego nie robić, wiecie, że to głupie/niebezpieczne/nieodpowiedzialne, ale w sumie spróbowaliście, nic się nie stało, nic się nie działo nigdy i fajnie. A potem się zadziało i poza najprostszymi konsekwencjami trzeba było jeszcze znieść, że "mama miała rację". Taaa...
Sheala w schronisku nie umiała się bawić. O, jakie durnoty ja wyczyniałam ze szmatkami, sznurkami i piłeczkami, żeby pies na mnie spojrzał. Pamiętam, że po pierwszym nieśmiałym szarpaniu czułam się jakbym zdobyła Mount Everest. Za swój wielki sukces uważam to, że obecnie mózg Sheali papieje na dźwięk piszczałki, a brak szarpaczka/piłeczki na spacerze generuje skubanie pasa saszetki i smutnego pieska. Jako, że często zapominam/nie chce mi się targać ze sobą psich rozpieszczajek zaczęłam sięgać po patyki. No i dochodzimy do sedna problemu. Znacie te wszystkie straszne obrazki z patykami wbitymi w podniebienia i gardła? Ja też je znam. Dlatego zawsze wybierałam raczej solidne i świeże kijki, starałam się nie rozkręcać suki za mocno i ogólnie byłam przekonana, że jest względnie bezpiecznie. Zresztą, rzucałam jej głównie do wody - patyka nie szkoda, kiedy piesek uzna, że tym razem woda jednak gryzie i nie przyniesie, a kilka piłek już zakończyło żywot w odmętach Narwi i Pisy. W sytuacji, kiedy Sheala nadal nie jest do końca przekonana do wody (zaczynałyśmy od etapu paniki, kiedy woda sięgnie połowy łapek - "stópki" od zawsze moczy chętnie - obecnie suka nawet pływa, ale bez większego przekonania i tylko po zabawkę) zależało mi na dostarczeniu jej dobrych skojarzeń i masy zabawy związanej z pływaniem. No więc patyczki. No co się może stać w wodzie? Ha! Może.



Poszłyśmy na plażę - o tej porze na szczęście "zamkniętą", czyli kąpielisko niewydzielone, plaża niestrzeżona i ogólnie miasto nie bierze za nią odpowiedzialności. Jako, że było trochę ludzi z grillami, kocykami i innymi radościami majówki postanowiłam trzymać się na uboczu, nie pozwolić psu na szalone hasanie i pobawić się w "woda jest super". Wzięłam patyk - jeden rzut, drugi, trzeci - zepsuło nam się przynoszenie, ale i tak wielka radość, bo pies pływa, przynosi, nie czai się, no cud-miód. A poziom wody wciąż względnie wysoki, więc część typowo plażowa zalana i do rzeki wchodzi się po czymś w rodzaju naturalnego stopnia powstałego przez coroczne wymywanie. Sheala radośnie i bez zawahania wchodzi od razu do wody, która sięga jej niemal łokci - ach, och i różowe szczęśliwe chmurki <3 Ale widzę, że tym razem patyk został złapany za koniec - uj, fatalnie, myślę sobie i otwieram saszetkę, czyli w psie powinno natychmiast uruchomić się wyplucie kija i kicanie w stronę smaczków. Pech chciał, że może i by się uruchomiło, ale w tym momencie łapa spadła ze "stopnia" i pies machnął się do przodu nadziewając się na ten cholerny patyk.
Wrzask, patyk na ziemi, a pies chodzi i próbuje coś zwymiotować, różowe szczęśliwe chmurki znikły bez śladu, a ja jednocześnie klnę swoją głupotę, zastanawiam się, gdzie do cholery znajdę weterynarza w majówkę i czy pies aby może oddychać, bo charczy wysoce niepokojąco. Ludzie patrzą z zainteresowaniem, mnie krew zalewa ze złości i strachu, mąż daleko, do domu daleko, suka snuje się wokół mnie, patrzy z przerażeniem w oczy i nadal ma odruch wymiotny, i nadal charczy... Nie polecam takich wrażeń. Ale patyk leży na ziemi i nie wygląda na to, żeby mu czegośc brakowało, więc może... Oglądam psi ryj - na szczęście tylko obdarła sobie podniebienie, a reszty dopełniła jej histeryczna natura, ale mnie z wrażenie żołądek rozbolał i pot lał się po plecach. Pies się przytulił (nawet nie wiem, kiedy się taka tulaśna zrobiła, w schronisku wychodziłyśmy od psa, który sztywnieje od dotyku, jakby tylko czekał, aż się ta męka skończy), uspokoił, wrzuciłam jej trochę smaczków do wody przy brzegu i mogłam podziwiać wznowioną niechęć - woda jest fuj, bo powoduje rany w mordzie. Brawo.



Miałam szczęście, że nic się nie stało i dostałam nauczkę na przyszłość. Trudno, trzeba zainwestować w gumowe patyczki. Nie piszę tego wszytskiego, żeby mówić komukolwiek, jak ma się bawić. Po prostu apeluję - myślcie. Skuteczniej niż ja.