poniedziałek, 26 września 2016

Czasami mam dość...

To nie najlepszy moment na mienie dość, prawda? Za chwilę pojawi się mały gówniak chłonący wszystko jak gąbka i zdecydowanie nie nadszedł teraz czas na odpuszczanie i brak konsekwencji. Nie wiem, przeżywam jakiś kryzys wiary we własne możliwości, Sheala radośnie kopie leżącego i hasa po swojej własnej tęczy, do tego dochodzą problemy zupełnie nie-psie, które postanowiły zwalić się akurat teraz, a których rozwiązanie jest całkowicie niezależne ode mnie i muszę cierpliwie poczekać ten tydzień czy dwa. Ble.

Chciałabym wszystko zrzucić na schroniskową przeszłość mojego psa, jej wiek, poprzedniego właściciela, rozłożyć ręce i rzec - robię co mogę, nie mam sobie nic do zarzucenia, to po prostu trudny pies. Ale guzik prawda. Sheali do trudnego psa brakuje bardzo wiele - a tak wygodnie byłoby zasłonić wszelkie szkoleniowe niedoróbki taką etykietką. Owszem, jest emocjonalna, owszem, zapachy mają nad jej mózgiem władzę niemal niepodzielną, owszem, głuchnie i ślepnie przy innych psach, owszem, jej motywacja bywa pustynnym mirażem - już coś tam majaczy na horyzoncie, już wkraczasz do oazy iii... dupa, plujesz piachem i idziesz dalej - ale litości, daleko jej do problemów, które faktycznie czynią z psa twardy orzech do zgryzienia. Nie jest lękliwa, nie jest agresywna, raczej słucha niż nie słucha... Za to jak nie słucha to tak, żeby całe miasto łapało się za głowę.

To, co mnie najbardziej boli, to popsute przywołanie. Nie musi chodzić przy nodze, nie musi trzymać przedmiotów, robić susłów czy czegokolwiek innego, ale wracać na zawołanie musi bezwzględnie, choćbym miała się z tym użerać do usranej smierci.  Nie wiem, czy nie dotarłyśmy do etapu, przed którym bronię się rękami i nogami - do zmiany komendy i wypracowania wszystkiego od nowa. Patrząc z boku można powiedzieć, że nie ma tragedii, w końcu przychodzi; powiedzmy, że skuteczność mamy obecnie na poziomie +/- 80%. Sęk w tym, że dla mnie to o wiele, wiele za mało.

Cieszyłam się, bo znalazłam grupę ludzi z względnie stabilnymi psami, którzy wychodzą sobie wspólnie na wieczorny spacerek. Nie to, że sobie powymieniamy doświadczenia, ale ludzie mili, psy nienachalne, ogólnie lepszy rydz niż nic. Zaczęło się bardzo fajnie, Sheala bawiła się, ale kontaktowała, odwoływała się do paróweczki, czasem sama z siebie meldowała się przy mnie olewając zabawę, aż wtem objawił się młody haszczak. Był daleko, ale widać było wyraźnie, że ciągnie do psów i jest mocno nakręcony. I  w tym momencie diabli wzięli mój dobry nastrój, bo Sheala jak stała, tak śmignęła do CUDZEGO PSA NA SMYCZY, w ułamku sekundy głuchnąc i zrywając jakikolwiek kontakt. Poszłam, zgarnęłam, przeprosiłam, odeszłam kilkadziesiąt metrów, do swojej grupy, pies znów zaczął zwracać na mnie uwagę, pochwaliłam, wyskoczyłam z parówek, tylko puściłam... Dzida, do haszczaka. NO. ŻESZ. KURWA. Ponownie przeprosiłam, wdałam się w rozmowę z właścicielem, zgodziłam się puścić psy razem, jeśli Sheala sie uspokoi. Chwilę to trwało, suka sobie pojęczała, ale usiadła, zaoferowała mi kontakt wzrokowy, została sowicie nagrodzona i szybko zwolniona do wspólnej zabawy. Przez chwilę było fajnie, emocje opadły, psy ładnie się bawiły, w duchu pogratulowałam sobie psa, gdy okazało się, że mój pies był skupiony jak najlepszy sportowiec na emocjach - ale nie moich, a swojego kompana. Kompan wdał się w krótką pyskówkę z suką jednego z moich towarzyszy, został odgoniony, wrócił do Sheali wyraźnie nabuzowany i znów, w sekundzie zabawa ze spokojnej zmieniła się w dziki szał i psy odbiegły heeeen, daleko, daleko, głęboko pod ogonem mając pierdoły w rodzaju przywołania. Sheala zreflektowała się pierwsza i sama wróciła, ale też niespecjalnie do mnie, tylko raczej na bezpieczną orbitę wokół mnie. Dałam sobie chwilę na uspokojenie, zawołałam - panienka zameldowała się przy mnie, juhuuu, parówki, cudny pies i tak dalej, haszczak tymczasem ruszył w kierunku innego psa. Cóż, wzięłam sukę na smycz, jeszcze trochę poskarmiałam, poprosiłam o jakaś duperelę i nawet ładnie oraz, co ważne, wspólnie (nie: ja idę i wlokę psa za sobą), opuściłyśmy miejsce mojej sromotnej porażki.

Cóż powiedzieć - dałam ciała. Okazuje się, że nie znam własnego psa. Miałam tyle okazji, żeby zareagować, a stałam jak ta głupia cipa i patrzyłam, jak moja praca idzie w pierony. Powinnam była zablokować psa już w momencie, kiedy zauważyłam innego psa w emocjonalnym kosmosie - nie zrobiłam tego. Powinnam była zapobiec drugiej ucieczce do haszczaka, chociażby zatrzymując psa na smyczy i skarmiając dłuższą chwilę - no ale po co, przywołanie to taka nieistotna fanaberia. Powinnam przerwać zabawę, kiedy jeszcze była spokojna. Przede wszystkim powinnam trzymać swojego psa z dala od psów na skraju histerii, bo nie jest na tyle stabilna, żeby radzić sobie w takich sytuacjach w zadowalający sposób. 

No nic, biczowanie na nic mi się teraz nie zda. Musze ochłonąć, usiąść i zastanowić się nad planem naprawy tego, co psuło się od jakiegoś czasu, a dzisiaj... No cóż, widać jak było. 

Blog jest dobry w takich chwilach. Pozwala uporządkować myśli, no i działa ta prosta zasada, że podzielenie się postanowieniem ze światem jednak bardziej mobilizuje.


czwartek, 22 września 2016

Co jest nie tak z moim psem?

Sheala - stworzenie urocze, przymilne i bezmózgie, o czym wspominanie oburza zastępy psich cioć i mam, wszak jak mogę deprecjonować swoje zwierzę. Och, mogę. I absolutnie nie chodzi tu o szkolenie, w tym przypadku wszelkie błędy można zwalić na mnie. Natomiast jeśli chodzi o życie codzienne... Nacieszcie swe oczy pięcioma największymi dziwactwami Szilopsa.




1. Jedzenie

 

Psy miewają dziwne pomysły żywieniowe. Spoko, rozumiem, szanuję, wprawdzie nie popieram spożywania witaminy G, ale szoku to jakoś u mnie nie powoduje. Ale imaginujcie sobie następująca sytuację: budzicie się rano i widzicie pół  pokoju zarzygane żółcią, a poprzedniego dnia spacerowaliście po lasach i polach. Nie wiem, może jestem dziwna, ale już widzę oprysk, którym struł się mój pies i forsę szerokim strumieniem lejąca się z mojej kieszeni prosto na konto przychodni weterynaryjnej. No nic, przychodnia póki co zamknięta, a pies nie wygląda na umierającego w męczarniach, więc można spożytkować czas na sprzątanie. I co widzicie? Szyszkę. Szyszeczkę. Szyszunię. Nie wiedzieć kiedy wasz piesek łyknął sporej wielkości szyszkę. Dlaczego? Cóż, najwyraźniej "bo mógł." Po wyrzyganiu szyszki żadnych więcej komplikacji zdrowotnych nie stwierdzono.

2. Układ pokarmowy kosmity

 

To będzie obrzydliwy ustęp - osoby delikatne uprasza się o nieczytanie. W  wynajmowanym przez nas mieszkaniu bardzo słabo działał wentylacja łazienki, więc najczęściej zostawialiśmy drzwi otwarte - do czasu. Któregoś pięknego dnia wróciłam z pracy i moim oczom ukazały się rozszarpane podpaski i wybebeszony łazienkowy kosz na śmieci. Zdecydowanie nie były to czyste podpaski. Zdecydowanie. No cóż, przeraziłam się nie na żarty, ale ponieważ podarte były w drobne strzępki, to pomyślałam, że może psica tylko je rozszarpała i postanowiłam zaczekać na rozwój sytuacji. Nie poprzestała na rozszarpaniu, jak okazało się następnego dnia podczas sprzątania z trawnika ubocznych produktów posiadania psa. Natomiast nie zasugerowała żadnego bólu, dyskomfortu, załatwiła się zupełnie normalnie. Weszło jedną stroną, wyszło drugą. Podobne akcje miały miejsce jeszcze kilkukrotnie, kiedy złapała w lesie zużyty tampon czy inny syf (skąd w ludziach pomysł, żeby zostawiać swoje śmieci tam gdzie stoją?). Kiedy została u teściów ukradła rozmrażające się mięso z blatu i zeżarła je razem z folią, w która było zapakowane - następnego dnia sprzątałam kupę już w woreczku.  Dla kontrastu podanie mojemu psu: mięsa z indyka, wątróbki kurzej, wołowej łopatki lub dowolnej kości skutkuje rzyganiem i biegunką.

3. Orientacja w terenie

 

Sheala zgubiła nam się kiedyś na kilka minut na przestrzeni jakichś 200 metrów kwadratowych. Chodzę, wołam, psa nie ma, przechodzę na druga stronę zagajnika, a mój pies biega w te i nazad, spanikowany dość potężnie i nie wie jak wrócić do właścicieli, którzy drą się na cale gardło i doskonale ich słychać. No ale głos to widać niedostateczna wskazówka.

4. Ślepa jak pańcia

 

Mam dużą wadę wzroku - soczewki noszę - 5,75, -4,75. Bez soczewek lub okularów jestem kompletnie bezradna, nie poznaję ludzi, kwalifikuję jako człowieka kępę krzaków w mniej więcej odpowiednim kształcie, idę pogłaskać Shealę, która okazuje się zwiniętym szlafrokiem porzuconym na podłodze - bywa zabawnie. Mój mąż śmieje się, że psa dobrałam sobie pod tym względem idealnie. W mieście w którym mieszkamy jest dużo kamieni. Leży sobie taki kamulec na trawniczku, może zdobi, może nikomu nie chciało się go ruszać, nie wiem. Idziemy sobie na wieczorny spacer i nagle pies zrywa się jak spłoszony koń. Jeżu i borze, cóż to?! Kamień mijany po 50 razy w miesiącu. Pies podchodzi na sztywnych łapach, gotowy w każdej chwili zawrócić i uciekać,  czasem CS-uje, wącha... Uff, to tylko kamień.
Mama ma kota - wcielony szatan, ale nie o tym teraz - już kilka razy Sheala szła i nadepnęła białą cholerę, po czym oba zwierzaki wyskakiwały pod sufit i rozbijały się na ścianach uciekając przed sobą nawzajem. W końcu to tylko dobrze znane, białe kocisko leżące w poprzek przedpokoju na ciemnym chodniku.

5. Zwinność

 

Pies, który przeskakuje rów i ląduje na grzbiecie? Mój. Pies, który mając do dyspozycji wielki dywan na środku pokoju zeskakuje z kanapy na podłogę i wjeżdża mordą w komodę? Mój. Pies, któremu łapy poplątały się na schodach i z ostatnich trzech spadł? No zgadnijcie czyj.

Pierdołowate suczi ma jeszcze kilka interesujących dziwactw. Jest klasyczna blacharą: otwórz drzwi samochodu i zawołaj, pies jest twój. Postawienie Sheali przed łamiącym mózg problemem "pan i pani leżą po innych stronach łózka niż zwykle" wywołuje zwykle szok i marudzenie, wzdychanie, jojczenie i masę niespokojnego tuptania. Jeśli mam rozbawionego psa, to każdy, kto podejdzie się przywitać ma szanse włożyć rękę w psie gardło - nie wiem czemu, ale suka uwielbia brać dłonie do pyska i leciutko glamać.  Kiedy już nauczyła się bawić uznała, że najfantastyczniejsza zabawka świata będzie sznur od habitu zaprzyjaźnionych braci Kapucunów - ile wstydu najadłam się za pierwszym razem, gdy pies radośnie przykicał i zawisł na zakonniku...

Lubię wiele z jej głupotek, ale przyznam, że za mocno utrwalił mi się obraz mojego psa, jako radosnego opakowania na świat tęcz i jednorożców - nie zawsze jestem przez to przygotowana na zachowania,  które uwidoczniły w miarę wrastania Sheali w naszą rodzinę i wzmacniania jej pewności siebie.

piątek, 2 września 2016

Dylematy - decyzja.

Cóż. Decyzja zapadła. Teraz, kiedy patrzę na to z dystansu, wiem, że inna byłaby błędem i żałowałabym jej przez kolejne lata.

Musiałam usiąść, ochłonąć i zastanowić się nad tym, czego naprawdę chcę.  Bardzo dziękuję Ci, Evel, za to, co napisałaś pod postem z moimi rozterkami. Fakt, że było to takie proste i szczere pozwolił otworzyć mi oczy i palnąć się w czoło. 

Psa biorę dla siebie. Dla swojej przyjemności - oczywiście, wiążą się z tym pewne obowiązki i wyrzeczenia, ale gdyby przyjemność posiadania psa nie była ich warta, nie byłoby go pod moim dachem. Przypuszczam, że większość osób myśli w ten sposób, nawet zasłaniając się dobroczynnością (satysfakcja z uratowania jakiegoś stworzenia też jest źródłem przyjemności), po prostu trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla mnie ważniejsze. Czy wolę świadomość, że  zapewnię dobre życie jakiemuś futrzakowi, który może, choć nie musi spełnić moje oczekiwania pod względem charakterologicznym, czy wolę szczeniaka po fajnych rodzicach, który tak, czy inaczej znajdzie pewnie dobry dom.

I, moi drodzy, wolę szczeniaka. Emocje potrafią zaślepić człowieka, ale jestem dumna z tego, że się im nie dałam. Od dawna miałam ustalone kryteria dla nowego psa, szukałam hodowli, pisałam z hodowcami, a biorąc zwichrowanego młodziaka ze schronu przekreśliłabym wszystko. 

Oczywiście, że ze schroniskowym psem można pracować, można nawet bardzo wiele osiągnąć, ale... No właśnie. Zupełnie inaczej pracuje się z psem, z którym nie trzeba odkręcać jego przeszłości i na którego kluczowe dwanaście pierwszych tygodni życia miało się wpływ. A mnie napędza nie tyle wizja zawodów, co zwykła, codzienna radocha ze współpracy. Mam jednego schroniskowca - chrapie właśnie za moimi plecami - i choć jest niezmiennie wspaniała, to w dużej mierze dzięki niej ogłaszałam zawsze wszem i wobec, że następnego psa biorę z hodowli. Być może jeszcze kolejny będzie ze schroniska - tego nie wiem i w sumie zastanawia się nad tym nie muszę, bo wydaje mi się, że opcja nr 3 będzie rozważana dopiero po śmierci mojej królewny.

Chciałabym, żeby wilczasta znalazła fajny dom i ubolewam, że schronisko potępia ideę domów tymczasowych. Fakt, że po  owczarkowe psy przychodzą zwykle właściciele działek do pilnowania nie napawa mnie wielkim optymizmem, ale z drugiej strony ostatnio do schroniska przywieźli przepięknego niemca, spasionego jak jasna cholera, skołtunionego jeszcze gorzej, lgnącego do ludzi w niewiarygodnym stopniu - jak go pogłaszczesz i cofniesz rękę, to pies dosłownie przelewa się przez kraty, żeby chociaż cię musnąć*. No i co? Takich psów w okolicy w skali roku będzie z pięćdziesiąt. A nawet, gdybym w przypływie skrajnej głupoty wszystkie wzięła pod dach, nie przestałabym marzyć o psie, na którego czekam.

 *Żeby nie było za słodko, ten uroczy kawaler miał obronę zasobów na poziomie, który mnie zmroził.

 


To banalne i dość niskie, ale tak naprawdę, dobry dom jestem w stanie zapewnić tylko psu, który mi pasuje. Mamy się nawzajem uszczęśliwiać - w sumie wszystkie dobre relacje w dużej mierze na tym polegają.