piątek, 2 września 2016

Dylematy - decyzja.

Cóż. Decyzja zapadła. Teraz, kiedy patrzę na to z dystansu, wiem, że inna byłaby błędem i żałowałabym jej przez kolejne lata.

Musiałam usiąść, ochłonąć i zastanowić się nad tym, czego naprawdę chcę.  Bardzo dziękuję Ci, Evel, za to, co napisałaś pod postem z moimi rozterkami. Fakt, że było to takie proste i szczere pozwolił otworzyć mi oczy i palnąć się w czoło. 

Psa biorę dla siebie. Dla swojej przyjemności - oczywiście, wiążą się z tym pewne obowiązki i wyrzeczenia, ale gdyby przyjemność posiadania psa nie była ich warta, nie byłoby go pod moim dachem. Przypuszczam, że większość osób myśli w ten sposób, nawet zasłaniając się dobroczynnością (satysfakcja z uratowania jakiegoś stworzenia też jest źródłem przyjemności), po prostu trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla mnie ważniejsze. Czy wolę świadomość, że  zapewnię dobre życie jakiemuś futrzakowi, który może, choć nie musi spełnić moje oczekiwania pod względem charakterologicznym, czy wolę szczeniaka po fajnych rodzicach, który tak, czy inaczej znajdzie pewnie dobry dom.

I, moi drodzy, wolę szczeniaka. Emocje potrafią zaślepić człowieka, ale jestem dumna z tego, że się im nie dałam. Od dawna miałam ustalone kryteria dla nowego psa, szukałam hodowli, pisałam z hodowcami, a biorąc zwichrowanego młodziaka ze schronu przekreśliłabym wszystko. 

Oczywiście, że ze schroniskowym psem można pracować, można nawet bardzo wiele osiągnąć, ale... No właśnie. Zupełnie inaczej pracuje się z psem, z którym nie trzeba odkręcać jego przeszłości i na którego kluczowe dwanaście pierwszych tygodni życia miało się wpływ. A mnie napędza nie tyle wizja zawodów, co zwykła, codzienna radocha ze współpracy. Mam jednego schroniskowca - chrapie właśnie za moimi plecami - i choć jest niezmiennie wspaniała, to w dużej mierze dzięki niej ogłaszałam zawsze wszem i wobec, że następnego psa biorę z hodowli. Być może jeszcze kolejny będzie ze schroniska - tego nie wiem i w sumie zastanawia się nad tym nie muszę, bo wydaje mi się, że opcja nr 3 będzie rozważana dopiero po śmierci mojej królewny.

Chciałabym, żeby wilczasta znalazła fajny dom i ubolewam, że schronisko potępia ideę domów tymczasowych. Fakt, że po  owczarkowe psy przychodzą zwykle właściciele działek do pilnowania nie napawa mnie wielkim optymizmem, ale z drugiej strony ostatnio do schroniska przywieźli przepięknego niemca, spasionego jak jasna cholera, skołtunionego jeszcze gorzej, lgnącego do ludzi w niewiarygodnym stopniu - jak go pogłaszczesz i cofniesz rękę, to pies dosłownie przelewa się przez kraty, żeby chociaż cię musnąć*. No i co? Takich psów w okolicy w skali roku będzie z pięćdziesiąt. A nawet, gdybym w przypływie skrajnej głupoty wszystkie wzięła pod dach, nie przestałabym marzyć o psie, na którego czekam.

 *Żeby nie było za słodko, ten uroczy kawaler miał obronę zasobów na poziomie, który mnie zmroził.

 


To banalne i dość niskie, ale tak naprawdę, dobry dom jestem w stanie zapewnić tylko psu, który mi pasuje. Mamy się nawzajem uszczęśliwiać - w sumie wszystkie dobre relacje w dużej mierze na tym polegają. 

7 komentarzy:

  1. Odważnie. Podziwiam. Szanuję. Nie każdy miałby jaja, żeby podjąć taką decyzję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, to dużo dla mnie znaczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepsza możliwa decyzja. Z kilku względów. Przede wszystkim - podjęłaś ją. Najgorsze, co może być to trwanie w zawieszeniu i czekanie, aż zdecyduje za nas rzeczywistość. Druga sprawa, to to, że wierzę, iż ktoś kto ma poważniejsze ambicje sportowe po prostu powinien kupić psa z odpowiednimi predyspozycjami, zamiast stawiać na adopciaka. Jeżeli tak nie zrobi to prędzej czy później odbije się to na jego relacji z psem - bo nie ma naturalnej motywacji, bo dłużej się pewne rzeczy wypracowuje. Pojawia się frustracja, bywa, że człowiek po prostu przestaje swojego psa lubić i... jest to cholernie przykre. Dla mnie taka decyzja to najlepsza możliwa opcja, a podjęcie jej - w przeciwieństwie do tego, co napisała wyżej moja przedmówczyni - wcale nie wymaga jaj, a po prostu mózgu. Jaj natomiast wymaga publiczne przyznanie się do takiego, a nie innego sposobu myślenia i to bardzo podziwiam. Fajnie, że od początku pisałaś szczerze o swoich dylematach na łamach bloga, super, że zdecydowałaś podzielić się ze światem wnioskami, do których ostatecznie doszłaś w swoich rozważaniach. Ten papiś będzie miał naprawdę w dechę pańcię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z dziwnej przyczyny to dla mnie bardzo ważne, że osoby, które w internetowym psim światku szanuję popierają moją decyzję. Wprawdzie i bez tego wiem, że robię właściwi, ale jakoś tak mi z tym dobrze :P Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Moim zdaniem to najlepsza decyzja. Ba, wiedząc to, co wiem teraz sama nie podjęłabym decyzji o adopcji Ru i pewnie miałabym szczyla jakiegoś na podorędziu. Bardzo mądrze i podziwiam Cię za jaja, których sama nie miałam kiedy trzeba było.

    A zdjęcie ma niesamowity klimat - jestem w nim zakochana!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, ja jestem trochę zdegustowana sama sobą, bo przecież wiedziałam cały czas dlaczego nie chcę kolejnego adopciaka. Zaślepiła mnie uroda wilczastej i, kiedy już ją zobaczyłam, ten przecudny ruch - Sheala biega jak pijany hipopotam; suka jest też niewyobrażalnie słodka. Niespecjalnie mnie to usprawiedliwia, ale jakoś muszę tłumaczyć się sama przed sobą. Smutno mi ze świadomością, jak to wygląda w schronisku i gdzie najpewniej trafi, ale litość to nie najlepszy doradca.

    Zdjęcie jest z żagli, lało, bujało i obie miałyśmy serdecznie dość, więc poszłyśmy spać. Też bardzo je lubię, bo Sheali nieczęsto zdarza się taka bliskość <3

    OdpowiedzUsuń
  7. PROSZĘ PAMIĘTAĆ ŻE PANDI JEST NAJLEPSZĄ DECYZJĄ :D

    OdpowiedzUsuń